Spotkanie na szczycie, czyli urbex z Kapslem.

 Miejsce może i nie jakieś niesamowite, i historia nie porywa, ale chcę Wam je pokazać, żeby przy okazji opowiedzieć Wam o niezwykłym przewodniku, jaki mnie po tej chacie oprowadzał.
A było to tak...
Za górami, za lasami... urbex time. Obiekt na celowniku zacny, bo pałac, w którym najprawdopodobniej została napisana Konstytucja 3 Maja, ale jak pewnie wiecie koordy potrafią wyprowadzić na manowce niejednego podróżnika. Ale tym razem to nawet dobrze. 
Mała wioska, jedna główna ulica i mały domek z uroczym, drewnianym ganeczkiem. Głupio było by się nie zatrzymać na chwilę i chociaż nie rzucić okiem. Wygląda na opuszczony, super, przypadkowe obiekty są zazwyczaj najlepsze. Ale wieś, tu ludzie nie mają tak wywalone, jak w mieście, parapetowy monitoring działa idealnie, więc pewnie przy wyjściu z chałupiny towarzyszyło by mi pół wsi z widłami i cały okoliczny posterunek policji. Po co mi to? Pomyślałam, że znajdę kogoś z lokalnych i zapytam czy można się rozejrzeć, bajkę na w razie czego miałam przygotowaną, wszystko cacy, tylko miejscowi gdzieś wyparowali. Idę wzdłuż drogi, gotowa wbić się komuś na podwórko, gdy nagle z daleka widzę jego. Kroczy dostojnie w moim kierunku. Podchodzi bliżej i już wiem kim jest ów waćpan...
 Krótka charakterystyka postaci.
Mężczyzna, niewysoki, wiek zupełnie nie do określenia, zupełnie jak ilość zębów, uśmiechnięty, albo to było może porażenie nerwu twarzowego, albo jakaś choroba, czort go wie, w sumie to i do czorta podobny. Twarz raczej napuchnięta, sino-czerwona, oczy były, ale niewiele ich było widać spod nabrzmiałych powiek. Strój typowy dla jegomościa tego pokroju, spodenki oczywiście w kancik, sweterek a la pan Kononowicz wpuszczony w spodenki, wszystko mocno ściśnięte paskiem, na nogach oczywiście wyjściowe gumofilce. Kawaler do wzięcia. 
Już miała machnąć ręką na chałupę i się oddalić, żeby uniknąć pijackiego bełkotu, ale mister ujął moją dłoń w swoją, nieco brudnawą, pocałował mnie i szarmancko powiedział : "Dzień dobry. Jestem Kapsel z Paprotni. W czy mogę pomóc?". Urzekł mnie tymi słowami. Powiedziałam o co mi chodzi, a mój nowy ziomek Kapsel powiedział, że z przyjemnością mnie oprowadzi. Weszliśmy do chałupy, w której na bank była pijacka melina Kapslowego klanu, ale mimo to całkiem przyjemne miejsce. Kapsel nie omieszkał był uzewnętrznić swojego oburzenia na to, co ci cholerni menele wyprawiają w tym miejscu, oburzenie było dość szczere, więc może nie był zbyt lubiany i na imprezy w chacie na zapraszany zbyt często, bądź w ogóle. Kapsel opowiadał, że w domku mieszkało dwóch braci lekarzy, ale historia była tak niespójna i tak często czymś przerywana, że przykro mi, ale nie jestem w stanie jej Wam przytoczyć. Na samym końcu mojej muzealnej podróży z najciekawszym przewodnikiem świata, Kapsel z tylnej kieszeni spodenek w kancik wyciągnął flaszeczkę z trunkiem o zupełnie nieznanym mi kolorze, odkręcił korek i łyknął z gwinta spory łyk cieczy. Smród był nie do opisania. Co za dżin siedział w magicznej butelce Kapsla nie wiem i nie chcę wiedzieć w myśl zasady, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, ale śmierdziało okrutnie!!!
Pożegnałam się z Kapslem, który na odchodne powiedział, że ma profil na facebooku i mogę go znaleźć i dodać do znajomych, po czym przebiegł przed samochodem, żeby pokazać mi drogę do następnego obiektu. Biegł tak intensywnie, że prawie wyskoczył z gumofilców. Co za gość z tego Kapsla.
Ciekawość nie pozwoliła mi nie sprawdzić profilu na fb, oczywiści nie istnieje, ale warto było sprawdzić, taki typ nie zdarza się często...
 Obiekt, jak widzicie na zdjęciach szału nie robi, ale warto się było zatrzymać, żeby poznać Kapsla, drugiego takiego nie ma na całej Ziemi.
 Kapsel, jeśli to czytasz, POZDRO 600 ziomeczku :)








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Willa Zosinek - Milanówek

Cmentarzysko samochodów N.

Love kills, czyli tragiczna historia pewnej miłości - Warszawa